
Autor - BlackFalcon
Episode 11 - "Wyjazd"
Podczas, gdy John Abruzzi decydował się, co zrobić z tym wszystkim, a o jego życiu i śmierci decydowało kilka osób w pewnym pomieszczeniu, był ktoś, kto nie miał najmniejszego pojęcia ani o dramatycznych zdarzeniach w Goingtown, ani o zebraniu podwładnych Giacomo Messini'ego.
Siedziała właśnie w fotelu w swoim mieszkaniu i usiłowała skupić się na czytaniu książki, jednakże nie potrafiła zebrać myśli. Zdania, słowa, cały tekst powieści przepływał przez jej umysł, nie pozostawiając w nim śladu. W końcu odłożyła książkę na stół i pozwoliła ponieść się wspomnieniom. Nigdy nie zapomni tego, co zdarzyło się kilka lat temu, będzie pamiętać tamten dzień i...
Dźwięk telefonu wdarł się w te rozmyślania. Jeszcze przez chwilę miała przed oczami wyobraźni tamto powitanie, które za kilka minut było niewypowiedzianym pożegnaniem i wstała, aby podnieść słuchawkę.
- Tak, słucham?
W drzwiach pokoju stanął jej syn, zwabiony rozmową.
- Mamo, kto dzwoni?
Dała mu znak, żeby zaczekał, bo sama jeszcze nie wie i słuchała odpowiedzi dzwoniącego. Z upływem sekund coraz bardziej bladła na twarzy, aż w końcu jej oblicze przypominało papier. Za chwilę odłożyła słuchawkę i powiedziała:
- Musimy jak najszybciej się spakować. Wyjeżdżamy.
Syn od razu zrozumiał:
- To był ktoś z tamtych ludzi, prawda? Co się stało? Przecież odkąd ojciec...
Przerwała mu:
- Wielu rzeczy nie rozumiesz, ja zresztą też nigdy do końca nie pytam o wyjaśnienie. Wiem tylko, że za parę godzin przyjedzie tutaj ktoś od nich, najprawdopodobniej Salvatore i mamy być już gotowi. Pojawił się ktoś, kto nam zagraża i musimy jak najszybciej zmienić miejsce pobytu.
- Ktoś, kto nam zagraża? Kim on jest?
- Nie wiem. Być może to ktoś, kto pamięta dawne czasy, po prostu nie wiem. Zawiadom Nicole i zbierzcie swoje rzeczy.
- Dobrze, mamo - poddał się syn. - Zaraz jej powiem. Siedzi w pokoju i ogląda jakiś tani serial komediowy.
- Pośpieszcie się.
Chłopak wyszedł, a ona rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby zastanawiając się, co zabrać ze sobą. Będzie tęsknić za tym domem, ale skoro sam Sempede przekazał jej wiadomość, to na pewno jest coś poważnego. Zaczęła pakować rzeczy.
Minęło trochę czasu, Salvatore miał zjawić się za kilkanaście minut. Dzieci, John Jr. i Nicole, były już przygotowane, milczały, jakby wyczuwając powagę sytuacji. Sylvia kończyła układać przedmioty w ostatniej walizce. Sięgnęła ręką do końca półki z książkami, aby sprawdzić, czy nie zostało coś, co chciałaby zabrać ze sobą. Wydawało jej się, że regał powinien byc pusty, ale ze zdumieniem natrafiła na coś. Przechyliła się w przód i wyciągnęła kwadratową rzecz przypominającą zeszyt. Kiedy starła z niej kurz, zorientowała się, że nie jest to zeszyt, a stary, podniszczony album z fotografiami. Pogładziła jego starą okładkę. Wiedziała, że mają jeszcze kilka minut, więc - trochę wbrew sobie, bo nie chciała myśleć o tych zdjęciach - otworzyła go.
Było ich mnóstwo. Od wczesnych lat aż do tych ostatnich. Były tu wszystkie, jakby zebrane specjalnie po to, żeby pamiętała. Oglądała je jedna po drugiej, skupiając się automatycznie na jednej, jedynej postaci na każdym ze zdjęć. Owszem, inni ludzie też się na nich pojawiali, ale ona patrzyła tylko na jedną. Na męża.
Z tego oboje się śmiali. Zostało zrobione w zimie, kilkanaście lat temu i byli na nim oboje. Parę miesięcy po ślubie, zauroczeni sobą jak przy pierwszym spotkaniu, a ona właśnie miała nastrój z tych, jakie powodują dziką, nieokiełznaną radość. Kula, jaką zrobiła ze śniegu, była naprawdę ogromna. Ze śmiechem rzuciła nią w niczego nie spodziewającego się małżonka - który właśnie wracał do domu - próbując trafić w jego tors, ale źle wycelowała i trafiła go prosto w nos. Śnieg znalazł się na całej jego twarzy. Nie mogła powstrzymać śmiechu, a ponieważ miała aparat, bo niedawno skończyła robić zdjęcia dzieciom, nie mogła też nie wykorzystać takiej okazji. Tak powstała fotografia, od której teraz nie mogła oderwać oczu. Ta mina...to spojrzenie...ten wzrok, zamiast gniewu wyrażający czułość, a w źrenicach żartobliwa obietnica śniegowej zemsty.
- Wiedziałam przecież, kim jesteś, John...Wiedziałam, że to się może źle skończyć...A jednak cię pokochałam...A ty odszedłeś.
Sama nie wiedziała, czy chodzi jej o to, że umarł, czy o to, jak wtedy zostawił ją samą i poszedł szukać Fibonacci'ego. Czuła, że płacze, że po policzku płyną jej łzy. Patrzyła na fotografię i zastanawiała się, jakby wyglądało jej życie, gdyby poznała kogoś innego, gdyby...
- Zostaw te zdjęcia! - czyjaś silna ręka wyrwała album i rzuciła go z hukiem na półkę, potem obróciła ją w stronę przybysza.
- Nie czas teraz na wspominki, musimy jechać!
Salvatore aż płonął gniewem. Był wściekły, sądziła, że chodzi mu tylko o pośpiech, ale on ukrywał w sobie złość z powodu tego, co zobaczył, z powodu tej przeklętej twarzy na fotografiach. Miał go już powyżej uszu!
- Powiedz mi coś więcej - poprosiła. - Kto tym razem chce skrzywdzić mnie i moją rodzinę?
- Wszystkiego się dowiesz na miejscu. Dzieci już są w samochodzie, jedziemy!
Zrobiła, co jej kazał i wyniosła do wozu ostatnie rzeczy. Za kilka chwil jej dom zniknął za zakrętem, a ona czuła, że już nigdy tu nie wróci.
- Dokąd jedziemy? - zapytała.
- Tam, gdzie będzie bezpiecznie. Senator Messini już coś dla ciebie przygotował. Nie martw się, on dba o wszystko. - odparł, prowadząc.
- Tak, wiem. To w końcu on zatroszczył się o mnie po śmierci Johna.
- Właśnie. Uspokój się teraz i...przepraszam za tamten wybuch, ale wiesz, jak mi zależy na waszym bezpieczeństwie. Jesteście jedynymi spadkobiercami wspaniałego człowieka i...
- Salvatore - weszła mu w słowo. - Skoro był taki wspaniały, to czemu kazaliście mi opowiadać te brednie przed kamerami? I jeszcze obejmować się z jego zabójcą?
- Dobrze wiesz, Sylvio, że czasem nasza praca wymaga odrzucenia własnych uczuć i mówienia czegoś, czego tak naprawdę wcale nie myślimy. To miało zapewnić ci spokój, oddalić od nienawiści i złych spojrzeń. A że z początku nie chciałaś się na to zgodzić i oponowałaś, to musieliśmy cię inaczej przekonać.
- Inaczej? Grożąc moim dzieciom?!
- Giacomo Messini traktuje je jak własne i za wszelką cenę będzie dbał o ich bezpieczeństwo. Może któregoś dnia to John Jr. zastąpi ojca? - bawił się jej zdenerwowaniem.
- Nigdy! Dość mi już jednej tragedii! - zaprotestowała. - Po śmierci mojego męża prawie się załamałam, gdybym jeszcze miała stracić dziecko, to...
- Tak, tak, rozumiem - grał dobrego wujaszka. - Ty sama musisz zdecydować, a najlepiej porozmawiasz o tym z samym Messi'nim.
- Messini będzie tam, gdzie jedziemy? - zdziwiła się. - Przecież on rzadko zjawia się osobiście.
- Nie powiedziałem, że będzie. Ale ma zamiar cię odwiedzić. Ma co do ciebie ważne plany.
Zamilkli oboje. O ile Sylvia rozmyślała o tym, dokąd się udają i o jej przyszłości, przy okazji żałując porzuconego albumu ze zdjęciami, to Salvatore dobrze wiedział, co się z nią stanie. Nie dał nic po sobie poznać nawet wtedy, gdy zaparkowali przed małym, ale dosyć eleganckim domkiem. Gdyby budynek przenieść do Ameryki Południowej, wyglądałby jak malutka posiadłość na ranchu, ale dużo mniej bogata i wystawna.
- Odtąd tutaj zamieszkacie - zwrócił się do Sylvii i jej dzieci. - Rozgośćcie się.
Weszli do środka, a Salvatore powiedział:
- Obejrzyjcie dom, ja zaraz do was dołączę, muszę tylko powiadomić Giacomo, ze jesteście już na miejscu.
Wyszedł przed dom i wyciągnął telefon komórkowy. Uzyskał połączenie z Messini'm i rzekł:
- Tak, są już na miejscu. Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Ona nic nie podejrzewa.
Senator Messini zakończył rozmowę z uśmiechem i przekazał czekającym w pokoju Paulo i mężczyźnie, który parę godzin temu stał przy oknie, wiadomość o pomyślnym wykonaniu misji.
- Dawniej Abruzzi był nam bardzo potrzebny. Teraz, kiedy znaleźliśmy już zmienników, żył tylko dzięki naszej litości. Jeżeli nasz motylek nie posłucha i nie wróci, by odebrać karę, jaką chcemy mu wymierzyć, dowie się, że mamy jego żonę i kobieta może zginąć w ciągu kilku sekund. Zacznij działać, Simone.
The end of episode 11