
Autor - BlackFalcon
Episode 13 - "Przybysz"
Kobieta w wozie też ich widziała. Wyczuła, że jest to jej szansa na uratowanie życia. Zaczęła tłuc pięściami w szybę od drzwiczek samochodu i krzyczeć, chociaż wiedziała, że nie będą mogli jej usłyszeć. Przynajmniej zobaczą może w końcu jej wykrzywioną od wołania twarz i jakoś zareagują?
Abruzzi zorientował się w poczynaniach porwanej i nachylił się do szybki. Nic musiał nic mówić, wystarczyło, że ostrzegawczo przejechał dłonią po swojej szyi, aby zrozumiała. Jeśli nie będzie cicho, zginie tak boleśnie, jak jej obiecał. Uspokoiła się, ale mruknęła:
- Niesamowite. Jesteś aż tak szalony, żeby mordować przy świadkach?
Dwie rzeczy stały się potem równocześnie. Uwięziona wpadła na pewien pomysł i rzuciła okiem na przód wozu, gdzie powinny znajdować się kluczyki. Z rozpaczą spostrzegła, że jej strażnik zabrał je ze sobą. W tej samej chwili John zauważył, że sytuacja zmieniła się, odkąd ostatni raz patrzył na niespodziewanych gości. Musieli domyślić się, że coś jest nie tak i wysiedli z samochodu, zbliżając się teraz coraz bardziej.
- Hej! Wszystko w porządku? - zawołał młodzieniec w wieku dwudziestu kilku lat. Miał czarne, krótkie włosy i dosyć szczupłą budowę ciała, wzrost średni i raczej przeciętną urodę. Z tyłu szła powoli, jakby z obawą, młoda kobieta, zapewne jego dziewczyna lub siostra. Miała długie, jasne włosy, była wysoka i dosyć ładna, ale tym razem na jej twarzy dało się dostrzec oznaki strachu.
- Daj spokój - powiedziała do mężczyzny, wyraźnie spoglądając na koszulę Abruzzi'ego z plamami krwi Massima. - Może to jacyś przestępcy.
Ale chłopak nie dał się przekonać. Stał już przy samochodzie Johna.
W ciągu ułamków sekund były więzień zanalizował sytuację. Owszem, mógł wsiąść i po prostu odjechać, ale być może tamci nabraliby jeszcze większych podejrzeń i zadzwonią po policję? A większych kłopotów na pewno mu nie potrzeba!
- Przepraszam, że się wtrącam - zaczął znów tamten - ale ta pani chyba potrzebuje pomocy. I pan też, jak widzę - zmierzył wzrokiem Abruzzi'ego.
- Czy coś się stało? - kiedy to mówił, w jego rozum wdarło się przeczucie, że coś naprawdę jest nie tak i to porządnie.
Siląc się na spokój i uprzejmość John odpowiedział:
- Nie, nie, dziękujemy. Moja żona jest na mnie trochę zła przez to, co się stało podczas drogi i widzi pan...trochę ją poniosło i zaczęła na mnie krzyczeć. To dlatego się zatrzymaliśmy, chcieliśmy w spokoju porozmawiać. - do tych słów dodał uspokajający uśmiech.
- Ale pan ma krew na ubraniu! - nie dał się zbić z tropu kierowca drugiego samochodu. Dziewczyna z tyłu milczała, ale widać było, że chce stąd jak najszybciej odjechać.
John też chciał się ich pozbyć, ale nie mógł tego zrobić zbyt brutalnie.
- Właśnie o tym mówię. Mieliśmy mały wypadek i przez to jest na mnie zła. Ale nic nam nie jest, tylko parę zadrapań. Zaraz ruszamy, tylko z nią porozmawiam. A państwo? Co tu robią w takiej niemiłej okolicy? - spróbował odwrócić od siebie uwagę.
- To nie pańska sprawa! - krzyknął chłopak. - Chciałbym porozmawiać z pana żoną, coś mi się wydaje, że pan kłamie!
- Proszę bardzo - wzruszył ramionami Abruzzi i otworzył drzwiczki na tyle, by kobieta mogła rozmawiać z przybyszami. - Kochanie, powiedz państwu, jak było, dobrze? - nadal się uśmiechał, ale ona odczytała to właściwie. To był znak, że jeśli coś pójdzie nie tak...
- Tak, oczywiście, mąż ma rację, przesadziłam i...
Młody człowiek zobaczył przerażenie w oczach mówiącej. Może się mylił, ale według niego coś tu się działo. Obok stała jego dziewczyna, bardzo długo musiał czekać, aż zgodzi się z nim związać i teraz nie zamierzał wyjść na tchórza. Gdyby został bohaterem, tym bardziej by go pokochała! To był powód, dla którego zrobił coś niewyobrażalnie głupiego i niebezpiecznego. Włożył całą siłę w rękę i gwałtownie szarpnął odwróconym do niego tyłem Abruzzi'm. Ten obrócił się zaskoczony, trochę od samego szarpnięcia, ale bardziej z ciekawości, co też wyrabia ten młokos. A tamten nie zastanawiał się długo i wcielił swój plan w życie - zamachnął się i z całej siły uderzył Johna w twarz. Ten tylko zamrugał oczami - dwudziestokilkulatek nie miał zbyt dużych szans na zadanie jakichkolwiek szkód swoim ciosem.
- Leć do wozu, zawiadom policję! - krzyknął do dziewczyny chłopak.
Na to już były szef grupy remontowej w Fox River nie mógł pozwolić.
- Nigdzie nie pójdziesz! - w mgnieniu oka w jego dłoni znalazła się broń, z której zastrzelił Cavaldi'ego.
- O Boże! - dziewczyna młodzieńca zakryła z przerażeniem usta dłonią. Jej przyjaciel też stracił całą pewność siebie i stał jak skamieniały. Zrozumiał, że właśnie popełnił największe głupstwo w swoim życiu. Krótkim życiu, jak zaraz się okaże - powiedział do siebie w myślach, besztając się za to, co zrobił.
Kolejne ofiary. Massimo zginął, bo stwarzał śmiertelne zagrożenie, gdyby nie jego śmierć, John Abruzzi byłby już tylko wspomnieniem. Kobieta w samochodzie, której los jest już przypieczętowany. A teraz jeszcze ta dwójka, zapewne kochankowie. Albo rodzeństwo. Tak będą wyglądać kiedyś John Jr. i Nicole - młodo i niewinnie. Choć trzeba przyznać, że może syn nie będzie aż tak agresywny...Dzieci? Dlaczego teraz myślał o dzieciach? Odrzucił tą myśl, jego palec drgnął, by nacisnąć spust.
Kolejne trupy. Krew i śmierć. Plama na ścianie celi w Fox River, piekle, z którego uciekł dawno temu. Różaniec od żony. Ksiądz, który modlił się razem z nim. Wybawienie od śmierci, chyba cudem, powrót po zdrowia po potwornej ranie, jaką zadał mu T-Bag. Wspomnienie mgły i powolnego zapadania się w niej, kiedy nieśli go na noszach do śmigłowca, a obok biegła doktor Tancredi. Rozmowa ze swoim człowiekiem, informującym go o akcji, która się nie powiodła, zginęło dziecko. Znów plama na ścianie więzienia. Obrazy. Zupełnie jak slajdy, błyskawicznie przemknęły mu przez umysł w nieskładnej kolejności. Kiedy zniknęły, zobaczył coś jeszcze. Własną rękę, już rzeczywistą, tą, w której trzymał broń. Trzęsła się. Trzęsła, a on nie strzelał. Mierzył do człowieka i nie uwalniał pocisku z zimnego więzienia, jakim była lufa.
The end of episode 13