
Autor - BlackFalcon
Episode 5 - "Świadomość"
Stanal przed lustrem i przez chwile przyjrzal sie sobie. Faktycznie, wygladal, jakby go ktos napadl, moze nie mial widocznych ran na twarzy - bo przeciez napad byl tylko wymowka - ale w oczach i na obliczu mial cos, co pomoglo mu oszukac tamta kobiete. A to, co przezyl z Gary'm, kwalifikowalo sie do walki o przetrwanie.
Umyl sie troche, doprowadzil do porzadku i zostal zaproszony do pokoju, gdzie czekala juz herbata. Usiadl na krzesle i podwinal nogawke od spodni, chcac obejrzec kostke. Wlascicielka domu pilnie go obserwowala, nadal siedzac i sciskajac raczke od noza w rece. Mial racje - kostka byla bardzo spuchnieta i bolala, nawet przez chwile bal sie, czy to nie jest zlamanie, ale wtedy nie moglby w ogole chodzic.
- Moze jednak pojdzie pan do szpitala - zaproponowala znow kobieta. - To nie wyglada zbyt dobrze, lepiej, zeby obejrzal pana...
- Nie - przerwal jej. - Juz mowilem, zaczekam na kolege i znikne z pani zycia. Nie jest konieczna wizyta w szpitalu.
Cos w jego glosie kazalo jej porzucic pomysl o szpitalu, zmienila wiec temat:
- Ma pan zamiar zglosic sie na policje?
- Nie ma takiej potrzeby. I tak nie widzialem ich twarzy - mowiac to zakryl z powrotem chora noge. - Nie zabrali mi nic cennego.
- Jak pan chce. Prosze chociaz wypic herbate - powiedziala. Przemilczala fakt, ze gosc wydawal sie jej coraz bardziej podejrzany. Moze to on byl sprawca jakiegos przestepstwa i zostal ranny podczas rabunku albo morderstwa?
Pil w milczeniu, spod oka obserwujac gospodynie. Wyczul, ze mu nie ufa. Postanowil zaryzykowac.
- Tyle ostatnio sie dzieje, codziennie jakies wlamanie, zabojstwo, albo cos w tym rodzaju. Policja powinna bardziej strzec bezpieczenstwa obywateli.
-Tak, ma pan racje - odrzekla. - Nawet tutaj, w Goingtown, co jakis czas zdarza sie, ze kogos napadna. Moze to nawet ci sami, co panu zrobili krzywde.
- Mozliwe - westchnal z udawanym rozczarowaniem. - A potem na dodatek nie pilnuje sie dobrze wiezniow, tylko pozwala im sie uciec. Jak chocby przed laty...na pewno pani pamieta...ta slynna ucieczka w Illinois...Prosze mi przypomniec szczegoly, to bylo glosne na cala Ameryke...- udal, ze nie kojarzy.
- Illinois? Zaraz, zaraz...Mowi pan o tej osemce wiezniow z Fox River? Alez oczywiscie, oni sa juz legendarni, wszyscy obserwowali poscig za tymi bandziorami.
Zaklal w myslach. O cholera!
- Pamieta pani moze ich nazwiska? Szczegolnie ciekawi mnie organizator calej tej ucieczki...To byl chyba inzynier, prawda?
- Inzynier? A, tak, pewnie! To jeden z braci. Michael, Michael Scofield. To dzieki niemu odkryto spisek w rzadzie. Oni akurat stali po dobrej stronie, ale reszta uciekinierow...
- To byli prawdziwi przestepcy, prawda? - podsunal.
- Owszem, mordercy i gwalciciele. Ich nazwiska tez sobie przypomne...zaraz panu podam. Byl tam chyba jakis zboczeniec o imieniu Theodor - co za koszmarne imie - jakis dzieciak, David, murzyn Benjamin oraz Sucre. I chyba jeszcze jakis wariat, co dawniej byl matematykiem, Haywire. Oczywiscie jeszcze dwaj bracia, o ktorych chodzilo w calej tej aferze.
- Wymienila pani siedmiu - zauwazyl.
- O kims zapomnialam? Chwileczke...Prawda! - sklepikarz spostrzegl, ze temat "Osemki z Fox River" bardzo ja zainteresowal, totez tym bardziej mial sie na bacznosci. - Wiem! Ten mafiozo, co go skazali na 120 lat! Abruzzi, John Abruzzi! Ale on zginal, podobnie jak ten swirus i Apolskis.
- Zastawili na niego pulapke, prawda? FBI zadzialalo bardzo skutecznie - drazyl temat.
- Tak, pokazywali potem w telewizji oswiadczenie tego agenta...momencik...Alexandra Mahone! - nie zauwazyla, ze jej gosc odruchowo zacisnal szczeki na dzwiek tego nazwiska. - Podobno Abruzzi bardzo sie stawial przed smiercia i musieli go zabic. Chcial ich powystrzelac, czy cos takiego.
- Widze, ze jest pani zwolenniczka ostrych metod walki z przestepczoscia.
- Tak! Bo jesli nie my ich, to oni nas zabija...
- A co - oczywiscie tylko teoretycznie - zrobilaby pani, gdyby spotkala ktoregos z nich?
- Ja? Hm...Wie pan, to zalezy, kogo pan ma na mysli. Bo jesli ktoregos z tych najgorszych, to zadzwonilabym po policje i osobiscie strzelila do takiego drania! Co czuly rodziny zamordowanych!
- Strzelilaby pani...A przeciez oni tez mieli rodziny, ktore tez pewnie po nich cierpia...A sa niewinne.
- I co z tego? Szkoda, ze oni sami o tym nie pomysleli, zanim nie dokonali przestepstwa! Cierpienia ich rodzin po ich smierci to tylko ich wina!
- A jesli nie mieli wyboru?
- Mieli! Czy ktorys z nich byl zmuszony do zbrodni? Zaden! To byl tylko ich wybor.
Konczyl herbate, coraz bardziej czujac, ze jesli kobieta sie zorientuje, bedzie musial uciec sie do czegos, do czego wcale nie chce. To byloby nie tylko niepotrzebne...Ale i ryzykowne i dla niego.
Czas zachowac zimna krew i modlic sie, zeby Cavaldi szybko przyjechal.
- Wierzy pani w odpuszczenie grzechow?
Zobaczyl, ze zaskoczylo ja to pytanie, pozornie nie majace zwiazku z poprzednia rozmowa. Zawahala sie chwile.
- Tak...chyba tak...Jestem katoliczka w koncu. Wiec powinno sie wybaczac, tak sadze.
- Ale rownoczesnie chce pani strzelac do ludzi, nie dajac im szansy na poprawe. A jesli ktorys z nich by sie nawrocil? - zaczynal byc ciekaw opinii tej kobiety.
Odpowiedzi nie dostal od razu. Dopiero po chwili uslyszal:
- Kim pan jest? Ksiedzem? A moze wyglaszal pan swoje racje na temat resocjalizacji wiezniow i ktos sie na pana zdenerwowal? Czemu mnie pan tak wypytuje? - stala sie nagle podejrzliwa.
A potem padlo to pytanie:
- Czy ma pan cos wspolnego z ucieczka tamtych wiezniow? Moze jest pan krewnym ktoregos z tych mordercow? - jej oczy zdradzaly, ze bacznie mu sie przyglada. - O Boze. Pan mi kogos przypomina! Pan jest...pan jest przeciez...
Wiedziala. Widzial to po jej twarzy. Przerazenie na moment odebralo jej glos, dalo mu kilka sekund na reakcje. Ona wie! W tej chwili wydala na siebie wyrok.
Nie mial przy sobie broni, noz zostal w nodze Manolda. Jednak w mieszkaniu bylo sporo rzeczy mogacych posluzyc do...do czego? Do kolejnego mordu w jego zyciu? Nie mial teraz czasu sie nad tym zastanawiac. Mimo, ze pograzona z nim w rozmowie, kobieta nadal trzymala w rece sprzet kuchenny. Jednym ruchem znalazl sie obok niej i wyrwal jej noz z reki. Chwycil ja od tylu, przysunal do siebie i ostrze zblizyl jej do gardla.
- Taak...Jestem nim. I co z tego? Zadzwonisz teraz na policje? A moze strzelisz do mnie tak, jak przed chwila tak bardzo chcialas? Jak sie czujesz teraz, kiedy jeden z tych, o ktorych tyle mowilas, pil razem z toba herbate? Zdajesz sobie sprawe, ze teraz musisz zginac? - te ostatnie slowa zabrzmialy jak tlumaczenie, ale zrobil to calkowicie nieswiadomie. Ona po prostu musiala umrzec. Tu i natychmiast.
Strach w jej oczach, strach zwierzecia zagonionego w smiertelna pulapke, ktore wie, ze zaraz zginie, ze nie ma juz wyjscia. Szeroko rozszerzone teczowki, walace mocno serce i kropelki krwi, jakie pojawily sie na jej skorze, kiedy mocniej nacisnal nozem. A zaraz bedzie ich wiecej i wiecej...
W tej samej chwili do drzwi ktos zapukal.
The end of episode 5