
Autor - BlackFalcon
Episode 9 - "Samotność"
Jego oczy! Płonące nienawiścią, ognie wręcz wylewające się lawą z jego spojrzenia, gniew i wściekłość na nią, na kobietę, która potrafiła obrazić jego żonę! Co prawda postarzał się - przynajmniej w wyglądzie - przez ten czas, jaki spędził w sklepie, na wygnaniu, ale w tej chwili umiała sobie wyobrazić, dlaczego to właśnie on miał pod sobą tylu ludzi, dlaczego mógł nimi rządzić, rozkazywać, a oni go słuchali. W sekundzie stał się znów sobą, mającym władzę i posłuch Johnem Abruzzi.
- Nic ci nie powiem! - mimo tego wrażenia zdołała jakoś mu się przeciwstawić, choć nie bez lęku. - Możesz mnie zabić, ale wtedy nigdy nie dowiesz się całej prawdy!
- Całej prawdy? - nadal ledwo powstrzymywał złość. - Jakiej prawdy? Kłamiesz, bo chcesz ocalić życie! Nie powinienem cię słuchać, zaraz...
- Po waszej ucieczce wiele pisali w gazetach, a szczególnie po tym, jak dzielny agent Mahone w końcu dopadł ciebie, najniebezpieczniejszego mafiozo na tej ziemi! - przerwała mu. Czuła, że zdobywa przewagę, że jej porywacz zaczyna się wahać, jej wierzyć.
- Dzielny agent? - prawie wypluł jego nazwisko. - Dzielny agent zastawił na mnie pułapkę wraz z dziesiątką innych uzbrojonych policjantów, którzy strzelali do mnie jak na strzelnicy! Byli w kamizelkach kuloodpornych, a sam Mahone skrył się za samochodem, żeby przypadkiem nie dostać kulki! Tchórz! - uraza z dawnych dni nadal bolała.
- I co z tego? Widocznie byli potrzebni w takiej ilości! Widocznie...
- Widocznie co? Widocznie na Johna Abruzzi trzeba coś więcej, niż ten elegancik w źle dobranym garniturze! Ale, jak widzisz, nawet ta dziesiątka nie pomogła mnie...zabić! - miał powiedzieć "zniszczyć", ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Zabić może się im go nie udało, ale to, co stało się później...tak, to go zniszczyło...
- Przecież pierwszy zacząłeś do nich strzelać!
- A co miałem robić? Dać się zastrzelić bez obrony, jak jakiś baran prowadzony na rzeź?! I w końcu nim byłem... - dodał już nieco ciszej. - W końcu ten, który dał mi te fałszywe namiary, zaprowadził mnie prosto pod lufę broni policji...
Otrząsnął się szybko i wrócił do głównego wątku tej rozmowy:
- Dość gadania! Miałaś mi dać dowód na to, że moja żona mnie zdradziła. Gdzie ten dowód?
- U mnie w domu - mruknęła pod nosem.
- Że co?! Mamy wrócić do Goingtown po jakiś nieistniejący dowód, a ty wtedy wezwiesz pomocy, tak? Nie jestem aż tak głupi!
- Może nie. Ale na pewno chcesz się przekonać, czy mówię prawdę.
Miała rację. Nie wierzył jej ani trochę, ale coś w jego sercu chciało znać prawdę. Może gdyby Massimo mu pomógł, nie wahałby się i dalej wykonywał to, co zamierzył, ale po czynie Cavaldi'ego w jego duszy coś się stało. Jakby...pękło? Jakby już nikomu nie wierzył, a postępek byłego przyjaciela położył się cieniem na zaufaniu do wszystkich, do całego świata? Nigdy wcześniej nie sprawdzałby takich rzeczy, ufał Sylvii, ale dziś...
Pozostawała tylko jedna kwestia - co ma zrobić z ciałem Massima, które spokojnie spoczywało w bagażniku. Oraz z plamami krwi, które zabarwiły fotel kierowcy. Na dodatek zorientował się, że siadając na miejscu Cavaldi'ego ubrudził swoją koszulę i również na niej znajdowały się plamy krwi. Było jej wszędzie na tyle dużo, żeby mogła wzbudzać podejrzenia. Zupełnie inaczej planował to wszystko. Zupełnie inaczej! Powoli zbliżał się wieczór, a on nadal tkwił w punkcie wyjścia, nadal nie wiedział nic...I zaczynał być głodny. Emocje dnia powodowały, że zapomniał o jedzeniu, ale teraz żołądek przypomniał o sobie. Uderzył pięścią w kierownicę. Przeklęty Gary Manoldo, przeklęty Gary Manoldo! Gdyby nie on...
Gary Manoldo w międzyczasie przebywał w swoim mieszkaniu i rozmawiał przez telefon komórkowy.
- Tak, byłem u naszego lekarza, założył mi opatrunek na nogę. Tak, mogę chodzić. Nie, o nic nie pytał, wiesz, że on rozumie, co się wokół niego dzieje, w końcu jest naszym lekarzem - położył nacisk na słowo "naszym". - Skoro już odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania, ty mi odpowiedz na jedno - po jaką cholerę ratowaliśmy życie tego śmiecia?
Widocznie nie dostał satysfakcjonującej odpowiedzi, bo zaraz wrzasnął:
- Wiem, że wtedy był kimś ważnym! Ale wiedzieliśmy, co się stanie, kiedy wykonamy nasz plan! Skoro i tak teraz jest nic nie wart, nie ma żadnego znaczenia, jest po prostu nikim, to po co było...
Mężczyzna po drugiej słuchawki westchnął ciężko i spokojnie przerwał nerwową wypowiedź Manolda. Głębokim, poważnym głosem odpowiedział:
- Gary, uspokój się, Dobrze wiesz, do czego nam był potrzebny żywy John Abruzzi. Siedziałeś w tym wszystkim i to ty byłeś głównym wykonawcą całości. Teraz on popełnił błąd, zachwiał naszym zaufaniem i skontaktował się z kimś ze starych czasów. Na szczęście Massimo Cavaldi okazał się wierny swoim przysięgom i od razu po telefonie z Goingtown zadzwonił do nas i przekazał nam wszystkie informacje. Wysłaliśmy go do tego miasteczka i miał rozprawić się ostatecznie z naszą przeszkodą.
- I jak mu poszło? - Manoldo bardzo chciał usłyszeć, że jego "sklepikarz" dawno gryzie ziemię.
- Nie mamy na razie wiadomości. Ale nie martw się - jeśli misja Cavaldi'ego nie przyniesie rezultatu, są inne sposoby, by uciszyć Abruzzi'ego raz na zawsze.
- Sylvia?
- Też. Sylvia, Nicole, John Jr. i nie tylko. Manoldo, powiem ci coś - cokolwiek zrobi, gdziekolwiek się uda, nic mu nie pomoże. Jest wiele rodzajów samotności - w miłości, w pracy, w miejscu, gdzie mieszkasz - wszędzie. Ale do niego odnosi się coś więcej, samotność głębsza, niż jakakolwiek inna - nie istnieje ani jedna osoba na świecie, ani jedno stworzenie, które będzie chcieć - i które może - uratować tego człowieka.
The end of episode 9