
Autor - BlackFalcon
Episode 17 - "Strach"
Światło. Białe, oślepiające światło, każące zmrużyć oczy, rażące z taką mocą, że mimowolnie skurczył się w sobie, że szedł lekko pochylony, jakby jakaś siła kazała mu oddawać sobie pokłon. Gdzieś na końcu tej przeraźliwej jasności kula koloru stali, również połyskliwa, ale już nie tak jak otaczający ten kształt blask. Wzywała go do siebie, prosiła, by podszedł, przyciągała wewnętrznym magnesem. I ta cisza panująca wokoło, milczenie zimne, nieprzyjazne, skupiające się w obłym przedmiocie pośrodku, w owej kuli, zmieniające się w niej w ciepło.
Kroczył powoli, momentami miał wrażenie, że coś pęta mu nogi, że zimno wydzielające się z pustki otacza mu nogi i krępuje ruchy. Brnął jak przez niewidoczny śnieg, mimowolnie uważając, by nie poślizgnąć się na wyimaginowanym lodzie.
Chciał coś zawołać, zapytać, co tu robi, czuł się tak bardzo zagubiony, tak bardzo...samotny. Chciał zapytać o coś to centrum pulsujące ciepłem, ale z każdym krokiem wydawało mu się, że oddala się od niego, miast przybliżać. Otworzył usta, ale z gardła wydobył się tylko niemy krzyk, nie było nawet pary z ust, nic.
Nie był pewien, czy to nie było złudzenie, ale zaczął go ogarniać coraz większy chłód, coraz bardziej marznął w tej...mgle? Bowiem właśnie mgła spowiła okolicę, kula zaczęła w niej znikać, aż w końcu był całkiem sam w tej bieli.
Nagle usłyszał - tak, usłyszał! Boże, jaka ulga! - jakiś głos dochodzący z daleka, zza oparów mgły; nie rozróżniał jeszcze słów, ale starał się, bardzo się starał cokolwiek zrozumieć. Zatrzymał się, obrócił i począł nasłuchiwać.
- John...John...- dotarło do niego.
Z całych sił usiłował odpowiedzieć, dać znak, gdzie się znajduje, gdzie jest, ale nie potrafił, jakby więzy, jakie krępowały mu nogi spowalniając chód, przeniosły się teraz na organ mowy. Wyciągnął rękę do tego nierozpoznanego jeszcze głosu, ale dźwięk zamilkł, znów zapadła śmiertelna cisza. Ogarnęła go taka rozpacz, że w końcu poddał się jej, że zapragnął zanurzyć się, utonąć w tej pustej bieli i umrzeć...jeśli już nie był martwy.
W tym samym czasie lekarza przeprowadzającego operację zaalarmował krzyk urządzenia monitorującego funkcje życiowe pacjenta. Na ekranie pojawiła się prosta linia, bez żadnych zakłóceń, bez wahań, bez...bicia serca Abruzzi'ego.
Alex Mahone właśnie zakończył rozmowę z Valverde i wsiadł wraz ze swoim partnerem do samochodu. Tym razem miał prowadzić Murzyn, Alex miał zbyt dużo do opowiedzenia przez telefon, aby mógł skupić się na drodze.
- Zgadza się, właśnie jest operowany i praktycznie nie ma żadnych szans na wyzdrowienie, ale lekarze się uparli, wiesz, jacy oni są - dla nich każdy człowiek zasługuje na pomoc.
- Mówisz, że umiera? - Theodore uśmiechnął się szeroko, prawdziwie szczęśliwy. Długopis, którym się bawił, obracał się powoli w jego rękach.
- Możesz i tak powiedzieć. Twoja zemsta w końcu dosięgła celu.
- Nie do końca, Alex. Chciałbym widzieć jego twarz, kiedy zrozumie, kto jest teraz w kręgu ludzi Messini'ego. Wiesz, mam pomysł. Pojedziesz do szpitala.
- Po co?
- Jak to po co? Dowiesz się dokładnie o jego stanie i mi przekażesz, a jeśli się obudzi, na pewno wiesz, co mu powiedzieć. Ale nie martw się, mam już plan zarówno na wypadek, gdyby przeżył, jak i wtedy, gdybyś trafił na jego agonię.
- Co chcesz zrobić? - dociekał Mahone.
- Dobrze, powiem ci. Jeśli wyżyje, sprawię, że wpadnie w nasze ręce, jeśli będzie umierał, ty będziesz jego aniołem śmierci, ty będziesz stał nad jego łóżkiem i uprzyjemniał mu koniec jego życia - zaśmiał się Bagwell.
- Chcą go przenieść do Fox River, jeśliby wyzdrowiał.
- Naprawdę? Fantastycznie! Wiesz, przez moment się zastanawiałem, czy to nie byłoby lepsze od tego, co ja zamierzam! Rozważę to, a ty jedź teraz do kliniki i zadzwoń od razu, jak tylko się czegoś dowiesz.
Łóżko stukało cicho kółkami po podłodze, popychane przez starszawą pielęgniarkę. Na prześcieradle leżało ciało przykryte po części kocem. Uczyli ją, żeby nigdy nie wątpić, że trzeba wierzyć, że każde życie warte jest walki i nigdy nie można nikogo spisywać na straty. Ale ona nie umiała - owszem, przetransportuje tego człowieka do sali pooperacyjnej, ustawi odpowiedni sprzęt i wykona wszystkie obowiązki, jakie wiążą się z tym pacjentem, ale przecież widziała, że pozostało mu już niewiele życia. Zresztą podczas operacji doszło do zatrzymania akcji serca, chirurg ledwo sobie z tym poradził. Mimowolnie porównała kolor prześcieradła z kolorem twarzy rannego - nie była pewna, co jest bielsze.
Tym razem to kroki słychać było w korytarzu. Mahone razem ze swoim nowym przyjacielem - który nadal nic nie mówił - podeszli do informacji.
- Dzień dobry - przywitał się z pielęgniarką wypełniającą właśnie jakieś dokumenty.
- Tak, w czym mogę pomóc? - podniosła głowę znad papierów. Była to ta sama, która przewiozła niedawno byłego więźnia Fox River do odpowiedniego pomieszczenia.
- W tym szpitalu leży mój dobry znajomy. Czy mogłaby mi pani udzielić informacji o jego stanie?
- Proszę podać nazwisko.
- Zarejestrowano go jako Herman Schmidt.
- Ten pacjent nie przyjmuje gości, nie wolno mi też udzielać żadnych informacji na jego temat. - odruchowo stała się nieprzystępna.
- Rozumiem, ale nam ich pani udzieli - uśmiechnął się przyjaźnie Alex Mahone. - Widzi pani, działamy z polecenia Simone Anderetti'ego. Pan Anderetti osobiście interesuje się tym człowiekiem.
- To o panach mówił pan Anderetti! Niedawno właśnie tutaj dzwonił - pielęgniarka od razu się rozjaśniła. - Przepraszam, ale rozumie pan, musimy zachować wszelkie środki ostrożności, policja tego wymagała. To pewnie jakiś bardzo ważny pacjent!
- O tak, bardzo ważny - Alex dalej się uśmiechał. - Słuchamy panią uważnie...
Po wysłuchaniu odpowiedzi obaj weszli do sali nr. 28. Mahone uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy podchodził do łóżka rannego.
- Niesamowite, Johnie Abruzzi - nachylił się nad nieprzytomnym - przez siedem lat sądziłem, że nie żyjesz, a ty spokojnie sprzedawałeś sobie w sklepie. A teraz czekasz na litościwe ramiona śmierci, które skończą twoje ziemskie cierpienia. Ale wiesz, ja nie pozwolę, żebyś zmarł tak prosto. Zbyt boli mnie to, jak mnie oszukałeś, jak wywinąłeś się moim kulom - i może nic o tym nie wiedziałeś, że Rodzina ma zamiar cię uratować, ale to nie zmienia faktu, że i tak cię nienawidzę. I to tak osobiście, nie jako były agent, który ścigał cię, odkąd uciekłeś z więzienia, ale jako człowiek.
Wyprostował się i z ogromną satysfakcją patrzył na chorego.
- Wiesz - zwrócił się do towarzysza - mam ochotę spowodować, że się obudzi, a potem odłączyć go od tych wszystkich przewodów i patrzeć, jak kona na moich oczach. Nie sądziłem, że potrafię tak nienawidzić - stwierdził z lekkim zdziwieniem. - Chcę zobaczyć strach w jego spojrzeniu, chcę, żeby wiedział, że mimo wszystko mi się nie wymknął, że lata później, ale i tak go dopadłem. A z drugiej strony pragnę widzieć jego twarz, kiedy dowie się, że wróci do Fox River i już nie wiem, co lepsze. Powoli staję się taki, jak T-Bag - zadumał się, ale nie była to smutna zaduma, a raczej początek fascynacji tym, w kogo może się przeistoczyć, jeśli tylko będzie chciał.
To nawet nie był szept. To był pół jęk, pół sam ruch warg.
- Sylvia...
Obaj przyszli kaci odruchowo spojrzeli na leżącego Johna. Powieki drgnęły mu lekko, uniosły się na setną część milimetra i odkryły oczy, patrzące teraz prosto na stojących obok łóżka Murzyna i Alexa. Nie byli pewni, ile słyszał z wywodu byłego agenta. Przez chwilę panowała cisza, a Mahone z radością ujrzał w tych niebieskich oczach zdziwienie...i jakby strach?
The end of episode 17