
Autor - BlackFalcon
Episode 15 - "Strzał"
Młodzieniec sądził, że nadeszła jego ostatnia godzina. Modlił się już do Stwórcy o szybką śmierć, gdy nagle zorientował się, że nadal żyje i stoi w tym samym miejscu, gdzie przed chwilą, zamiast konać od śmiertelnej rany zadanej z broni tego przestępcy - bo nie miał już żadnych wątpliwości, że ma do czynienia z bandytą. Widział wahanie tamtego i wiedział, że jeśli go nie wykorzysta, to za chwilę jego szansa minie i skończy we krwi. A przecież musi chronić zarówno siebie, jak i swoją dziewczynę!
W ułamku sekundy przekonał sam siebie do wyboru, jakiego miał zamiar dokonać. Tak, to jedyne wyjście. Jeśli nie chcesz zostać zamordowanym, broń się za wszelką cenę!
Abruzzi miał broń, ale praktycznie był bezbronny. Uwięziła go siła jego umysłu, jego wspomnień, sam sobie był teraz wrogiem. Patrzył na swoją dłoń i nie mógł uwierzyć, że nie potrafi nacisnąć spustu. Dawniej to było takie proste...
Nie dane mu było rozważać zbyt długo. Młody chłopak właśnie powziął decyzję. Wybrał tą opuszczoną fabrykę ze względu na spokój, jakie zapewniała, ale nie był na tyle głupi, żeby się nie ubezpieczyć. A teraz prawie się roześmiał, kiedy zobaczył minę Johna na widok pistoletu, jaki wyjął z kieszeni.
Były więzień Fox River zarejestrował tylko błysk zachodzącego słońca w lufie broni, jaką tamten chłopak nagle miał w rękach. Potem nadszedł drugi błysk, ślad wystrzału. A potem już tylko ten nieznośny, palący ból w ciele, kojarzący się tylko z tym, co przeżył pod motelem "Globe". I ciemność, mroczna ciemność, kiedy spadał w sam dół, na sam koniec drogi.
Młodzieniec wiedział, że ma bardzo mało czasu, dlatego krzyknął do dziewczyny:
- Uciekajmy!
Oboje roztrzęsieni pobiegli do samochodu, chcieli odjechać z tego przeklętego miejsca. Ich randka zamieniła się w koszmar, w coś, czego do końca życia nie zapomną.
Już w wozie, kiedy odpalał silnik, usłyszał głos dziewczyny. Była tak samo zdenerwowana, jak on.
- Czy ty...czy ty go zabiłeś?
- Nie wiem, nie wiem. Wiem tylko, że gdybym nie strzelił, zabiłby nas oboje.
Silnik w końcu zaskoczył, ruszyli, ale wciąż przeżywali całą sytuację.
- Przecież widziałeś, że nie mógł się ruszyć, ręka mu się trzęsła!
- I co z tego? Wreszcie by się opanował i byłoby po nas!
Umilkła. Pewnie miał rację.
- Skąd miałeś pistolet? - nagle przyszło jej do głowy.
- To mojego ojca! Wziąłem go na wszelki wypadek i widzisz, jak się przydał!
Drzewa migały im za oknami, kiedy w szalonym pędzie starali się uciec nie tylko jak najdalej z fabryki, ale i jak najdalej od własnych emocji, od wniosków, do jakich mogli dojść...od rozważań o słuszności popełnionego czynu.
Kobieta w samochodzie, jaki pozostał po Cavaldi'm, nie mogła przepuścić takiej okazji. Jej prześladowca leżał teraz ciężko ranny - a może już martwy? Miała szczerą nadzieję, że tak jest - w kurzu przyfabrycznej ścieżki. Wyskoczyła z samochodu i kucnęła przy Johnie.
- Kluczyki, kluczyki, gdzie je wsadziłeś? - przeszukiwała gorączkowo jego ubranie, szepcząc sama do siebie.
W jednej z kieszeni pod palcami wyczuła coś metalowego. Nareszcie je znalazła! Wyjęła ze schowka i wróciła do samochodu. Przekręciła kluczyki i modliła się, aby wszystko działało jak należy. Wóz nie robił problemów i uruchomił się od razu. Rzuciła jeszcze okiem na Abruzzi'ego leżącego z rozrzuconymi rękami na ziemi i powiedziała w przestrzeń:
- Mówiłeś o Bogu i przyszedł do ciebie, sprawiedliwości stało się zadość. Tacy, jak ty, nie powinni w ogóle żyć!
Za moment w okolicy nie było nikogo. Nikogo - poza bezwładnym ciałem, zakrwawionym i porzuconym na pustkowiu. Poza zewnętrznym...i wewnętrznym strzępem człowieka.
Sylvia zadomowiła się już w swoim nowym domu i rozmawiała właśnie z Salvatore. Dzieci bawiły się w drugim pokoju.
- Co dokładnie nam groziło? Do tej pory mi tego nie powiedziałeś.
- Otrzymaliśmy wiadomość, że jeden z ludzi, którzy nie darzyli sympatią twojego męża, wyszedł na wolność i rozgłaszał pogłoski, jakoby miał zamiar policzyć się z jego rodziną. Wiesz, taka zemsta na nieboszczyku.
- Jeden z ludzi...Podasz mi jego nazwisko?
- To nie jest ważne. Najważniejsze jest to, że jesteście bezpieczni.
- Salvatore, chyba powinnam wiedzieć, kto mi zagraża?
- Owszem, ale w tej chwili ciesz się spokojem i nie myśl o przeszłości, ani o zagrożeniach, jakie niosą związki z nią. My się już wszystkim zajmiemy.
- Kiedy przyjedzie Messini?
- Za kilka dni, może wcześniej. Jest teraz bardzo zajęty, musi przygotować plan działania na kolejne dni.
- Z chęcia z nim porozmawiam. Ostatnio sporo myślałam o pewnej sprawie. Pamiętasz, co stało się siedem lat temu?
Salvatore westchnął.
- Chodzi ci znów o twojego męża?
- Owszem. Męczy mnie jedna rzecz - urządziliście mu piękny pogrzeb, ale jedna rzecz była w nim bardzo dziwna. Powiedzieliście mi, że Mahone praktycznie zmasakrował go kulami - nawet teraz w jej oczach zakręciły się łzy - że trafił nawet w twarz. Kiedy jednak przypominam sobie, jak go zobaczyłam po śmierci, pamiętam, że na ręce miał dziwną szramę, jakby głęboką ranę po cięciu nożem, starą bliznę. A przecież spotkał się ze mną niedługo wcześniej i nic takiego nie widziałam!
- Podczas spotkania przeżyłaś wielkie wzruszenie, nie przyjrzałaś się zbyt dobrze jego dłoniom, cieszyłaś się samym jego widokiem. Tą ranę odniósł w więzieniu, wiesz, jacy tam są ludzie. Jeden nawet kiedyś przecież prawie odciął mu głowę!
- Tak, wiem. Ale ta rana nie daje mi spokoju. Wyglądała na kilkuletnią.
- Zaręczam ci, że pochowaliśmy właściwego człowieka! - zaśmiał się nerwowo z własnego żartu.
- Wiem o tym, Salvatore. Nigdy byście mnie nie oszukali. Ani jego, ani mnie. Przyznam ci się do czegoś. Kiedy powiedzieliście mi o jego śmierci, przyjechałam go zobaczyć. Nie mogłam nawet pocałować go ostatni raz, bo...bo nie miałam w co, bo ust już nie było...Zrobiłam więc to w rękę - tą ze szramą. Nawet nie wiesz, jaka byłam zaskoczona, że kilka godzin po zgonie czyjaś dłoń może wydawać się zupełnie obca...Jakby należała do kogoś innego.
Niewygodną rozmowę przerwał dźwięk telefonu Salvatore.
- Tak, zgadza się, jest tu ze mną. Dobrze, senatorze, będziemy czekać.
Po rozłączeniu się Messini'ego przekazał jej wiadomość:
- Giacomo tu jedzie. Ma ci coś ważnego do powiedzenia.
- Tak wcześnie?
- Powiedział, że to pilne.
W międzyczasie Nicole bawiła się z bratem, razem układali puzzle.
- Jak długo będziemy tu mieszkać? Tęsknię za domem. - powiedziała nagle do Johna Jr.
- Nie wiem, naprawdę. Pewnie pan Salvatore nam powie, kiedy możemy wrócić.
- Mam nadzieję, że szybko. O czym mówił pan Salvatore, kiedy rozmawiał z mamą w samochodzie? Jak miałbyś zastąpić tatę?
- Wiesz, że ojciec prowadził dość niebezpieczne życie. Z drugiej strony to, co robił, było bardzo ważne dla wszystkich, więc pewnie Messini chciałby, żebym kontynuował jego dzieło.
Obojgu zrobiło się smutno na wspomnienie ojca. Nieszczęsne dzieci! Gdyby wiedziały, że ich ukochany tata właśnie umiera samotnie, leżąc nieprzytomny gdzieś przy starej fabryce, za towarzystwo mając tylko zniszczone budynki i wiatr, poniżany przez siedem lat, odsunięty od rodziny i świata, czekając tylko, aż ostatnia kropla z jego żył zrosi ziemię i udręczone serce przestanie bić...
The end of episode 15